Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/242

Ta strona została uwierzytelniona.

stym stanem rzeczy, nie omylił się ani o grosz jeden, nie uczynił ani jednego fałszem lub próżnem łudzeniem trącącego przypuszczenia. Dotrzymywał danego słowa. Mówił z Mieczysławem wcale inaczéj, niż zwykł był mówić z innymi dziedzicami dóbr ziemskich; mówił mu czystą, wierną prawdę. Z prawdy téj okazywało się widocznie, że Mieczysław, jeśliby zgodził się oddać dziedzictwo swe w obce ręce, nietylko uwolniłby się od wszelkich kłopotów, trudów i niebezpieczeństw, które dotąd napełniały byt jego, ale posiadłby w kapitale fortunę czystą, niezależną a znaczną. Pogrążony w dokonywanych rachunkach, Eli pozbył się uprzedniego zmieszania swego i tego ludzkiego, cieplejszego promienia, który przed kwadransem rozświécał mu oko. Był on znowu kupcem, spekulantem, nawpół chłodnym i stanowczym, nawpół namiętnym i pożądliwym. Znać było, że niczego więcéj nie pragnął w téj chwili, jak skłonienia dziedzica Orchowa do pozbycia się dziedzictwa swego; o niczem nie myślał, jak o zyskach własnych, które z interesu tego, jeśliby doprowadzonym był do skutku, wyniknąć mogły.
Skreśliwszy na papiérze ostatnią cyfrę i wymówiwszy ostatni rezultat swych obrachowań, Eli podniósł głowę i z błyskiem tryumfu w oczach, rzekł:
— No! co pan na to powie?
Mieczysław uśmiechnął się.
— Czy sądzisz, panie Eli, odpowiedział, że wszystko coś mi tu napisał i powiedział jest dla mnie nowością? Czyniłem już sam nieraz obrachowania podobne...
— Nu, a jak pan ich robił to co pan sobie myślał?
— Że nie sprzedam Orchowa.
Po odpowiedzi téj Żyd spuścił oczy i patrzył w zie-