Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/365

Ta strona została uwierzytelniona.

Wieczorem, gdy zamykały się bramy zakładu, a rządząca w nim reguła nie dozwalała na pozostawanie w ścianach jego osób obcych, Michalina odchodziła, aby wrócić nazajutrz, o najwcześniejszéj jak można było godzinie.
Lila nie odzyskiwała już ani na chwilę przytomności; umysł jéj napełniony był wciąż strasznemi widziadłami, wśród których ukazywały się jéj najczęściéj obrazy pustyń jakichś i przepaści, przejmujące ją śmiertelną grozą. W ustach jéj powtarzał się ciągle prawie wyraz: nic! wymawiany przez nią czasem z martwém prawie zniechęceniem, czasem z gwałtowną rozpaczą i trwogą. Uczucie i pojęcie pustki jakiejś bezgranicznéj ścigało wciąż nieprzytomne jéj myśli. Niekiedy, gdy wymawiała imiona brata i kochanka, w głosie jéj zdawała się przez chwilę dźwięczyć tęsknota; ale nawet potém wybuchała nieprzytomnym śmiechem i niby ptak, wyuczony mechanicznego wymawiania słów pewnych, powtarzała słowo w słowo wszystkie przeczące, szyderskie zdania, przejęte z ust człowieka, który był piérwszym mistrzem uśpionéj niegdyś jéj myśli i ostateczną przyczyną jéj zguby. Raz tylko wspomniała niewyraźnie i przelotnie o swém dziecku. Siostra Franciszka pochwyciła wzmiankę tę na jéj ustach.
— Czy ona ma dziecię? zapytała, zwracając się do Michaliny.
— Tak; śliczne, pięcioletnie dziecię, które od kilku miesięcy zostaje w domu naszym. Teraz jednak przywiozłam je z sobą do miasta, sądząc że przyjdzie może chwila, w któréj widzieć je i uścisnąć zażąda...
— Gdzież zostawiasz pani to dziecię, przychodząc tutaj?