Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/377

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mów, mów, Lilo!
— Nachyl się ku mnie, blizko... bo sił już nie mam.
Róża pochyliła się tak, że uchem swém dotykała niemal ust choréj. Wtedy dwoje czarnych palących się źrenic wpiło się w twarz jéj myślącą i łagodną, spojrzeniem pełném uporczywego, gwałtownego błagania, a drżące wargi choréj szepnęły:
— Powiédz mi... poco ja żyłam?
Całą odpowiedzią na wracające wciąż to pytanie były łzy, które błysnęły w oczach trzech obecnych kobiét.
Około południa Mieczysław, smutny, poważny, stanął w progu pokoju.
Lila, która od paru godzin mówić i poruszać się przestała, otworzyła oczy. Na widok brata twarz jéj drgnęła, a ramiona, ostatniemu wysileniu woli posłuszne, wyciągnęły się ku niemu.
— Mieczyś! wymówiła nieco głośniéj. Przyszedłeś do mnie... nie pogardzasz mną... czy mi przebaczysz?
Pochylił się nad nią i gorące pocałunki złożył na czole jéj i ręku. Cóś jakby uśmiech ulgi i słodyczy przesunął się po drętwiejących jéj ustach, które przecież wyszeptały jeszcze:
— Ty taki dobry jesteś... Mieczysiu! ty mi powiész...
I raz jeszcze wyraz błagalny, pokorny, pełen bólu przeszywającego i prośby, rozjaśnił mącące się jéj źrenice. Z wysileniem wielkiém zarzuciła obie ręce na szyję pochylonego brata i ledwie dosłyszalnie rzekła:
— Powiédz mi... poco ja żyłam?
I to było już ostatnie słowo biédnego jéj życia.