Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/38

Ta strona została uwierzytelniona.

ny, oczyszczony z ruin, na zupełne usunięcie których niedostawało czasu i pomocniczych środków, podobnym był do wszelkiego dzieła, którego logiczny rozwój spotyka się z mnogiemi przeszkodami.
Wzrok Poryckiego obiegł dokoła wielkie podwórze zawierające w sobie tylko dom mieszkalny z przyległemi oficynami i zatrzymał się długo, ze zdwojoną ciekawością na dziedzińcu folwarcznym. Tam dopiéro byli ludzie i wrzał dość ożywiony ruch gospodarski. Przez szérokie wrota stodoły, na oścież roztwarte, słychać było głuche warczenie maszyny jakiejś, bielały płócienne ubiory robotników. Przed szarą oficyną, służącą niegdyś za pomieszkanie żydowskim dzierżawcom Orchowa, kilka kobiét w wiejskich ubraniach dokonywało nad drewnianemi naczyniami robót jakichś około nabiału czy prania; od strony zaś śpichrza szła szybkim krokiem dość wysoka, bardzo kształtna postać kobiéca w perkalowéj sukni, którą blask letniego słońca czynił jasną i pozłocistą w słomianym kapeluszu o szérokich brzegach na głowie.
Kobiéta ta spostrzegła znać powóz w pobliżu ganku, bo stanęła, popatrzyła chwilę, a potém ze zdwojonym pośpiechem iść zaczęła ku domowi.
— A! szepnął Porycki, pani domu zapewne, guwernanteczka owa, która tak zręcznie oplątać umiała serce młodego dziedzica, że wyrzekł się dla niéj żony z posagiem, mogącym mu dziury w dachach połatać. Ciekawym czy ładna przynajmniéj.
W chwili gdy to mówił, kobiéta w perkalowéj, od słońca jaśniejącéj sukni, znajdowała się już w połowie dworskiego dziedzińca, gdy nagle zatrzymały ją w drodze głośne śmiéchy i wołania dwojga dzieci, które wysunąwszy