Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/56

Ta strona została uwierzytelniona.

rzenia, a zarys ust jéj uczyniły słodszym. Wzięła rękę męża w obie dłonie i zapytała znowu:
— Czego obawiasz się, Mieczysławie? czy grozi nam dziś cóś więcéj niż zwykle.
— Obawiam się, odparł mężczyzna, czy tyle trosk przeniesionych i podjętych trudów nie obróci się w niwecz; czy jutro, pojutrze, za rok lub dwa lata nie będziemy zmuszeni porzucić tego miejsca tak nam drogiego i puścić się w świat, pod dach cudzy, z dziećmi naszemi i tą gorzką myślą, żeśmy znaczną część życia i sił naszych zużyli... daremnie.
— Mieczysławie! rzekła kobiéta, przypomnij sobie ileśmy już zrobili, ileśmy ciężarów z siebie zrzucili, ile ruin podźwignęli, ilu groźbom zapobiegali skutecznie. Dlaczegóż przypuszczać mamy, że przyszłość trudniejszą jeszcze będzie i mniéj pomyślną, niż była przeszłość?
— Dlatego, z bolesną porywczością zawołał Orchowski, że jeden cios, zkądkolwiek pochodzący, obalić może długie i mozolne budowanie nasze. Niech nam przez rok jeden ziemia nieurodzajną będzie, niech omyli mię wyrachowanie jedno, niech jeden człowiek złéj woli stanie mi w drodze, niech Lila...
— Lila jest siostrą twoją! szepnęła Michalina.
— Znasz Lilę... odparł zcicha i smutnie.
Na czole kobiéty i w oczach jéj ku ziemi spuszczonych odbiła się zaduma, nie trwożna, nie samolubna, ale z całych sił umysłu i serca szukająca słów i środków ku wsparciu zachwianéj na chwilę odwagi, ku uspokojeniu zmąconéj myśli i wzburzonych uczuć ukochanego człowieka. On okiem pełném miłości i smutku ogarniał pochyloną ku sobie jéj głowę.