Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/64

Ta strona została uwierzytelniona.

Eli pozostał w uprzedniéj postawie. Od chwili do chwili przechylał głowę z jednéj strony na drugą, zsuwał brwi i dłonią głaskał rudawą brodę, jakby dziwił się czemuś i własne zdziwienie sceptycznym odpiérał rozumem. Wątpił i wahał się, wątpliwości te i wahania, nagle we wnętrzu jego zrodzone, pokonać usiłował, a nie mógł.
Nazajutrz około godziny siódméj zrana Eli, tylko co znać przebudzony, wyszedł przede drzwi młyna. W téj samej chwili, od strony dworu, śpiesznym krokiem zbliżał się Lejba. Twarz dzierżawcy młyna rozjaśnioną była i widocznie uradowaną. Zapomniał o przywitaniu się ze szwagrem i z zadowoleniem zawołał:
— Ny! już ja sam jego widział i z nim gadał. Młyn będzie znów na trzy lata moim!
Eli nie okazał najlżejszego zdziwienia.
— Jak to było? zapytał.
— On przysłał po mnie jeszcze przed szóstą godziną, on zawsze tak rano wstaje. Jemu widać na gwałt piéniędzy potrzeba, bo powiedział, że mi młyn puści, jeżeli tylko ja jemu za trzy lata arendę z góry dam.
Eli głaskał brodę, patrzył w ziemię i chwilę milczał.
— A żebym ja ciebie poprosił: nie bierz ty w posesyą tego młyna i piéniędzy z góry nie dawaj, póki ja o tym interesie nie pomyślę, czy ty jego masz zrobić, czy nie?
Lejba przenikliwie wpatrzył się w twarz szwagra.
— A dlaczego ty mnie masz o to prosić?
— No, już ja wiem dlaczego co robię, a ty także wiész, że jeżeli ja tobie jeden dobry interes odbiorę, to z pewnością dam inny, jeszcze lepszy.
— Ny, to prawda. Jabym i tego młyna nie trzymał, żeby nie ty i twoje piéniądze.