Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/79

Ta strona została uwierzytelniona.

tach, z oczami szklisto w przestrzeń patrzącemi, wymówiła rozpaczne francuzkie przysłowie: „Tout passe, tout casse, tout lasse!
W głębi domu ozwały się akordy na fortepianie wygrywane, a zarazem do pokoju weszła służąca, z pękiem kluczy u pasa. Była to ta sama ładna i fertyczna Brygisia, która niegdyś w Orchowie usługiwała Lili i jéj nauczycielce. Postarzała ona trochę przez czas ubiegły, spoważniała, a na twarzy jéj malowała się poufałość sługi dawnéj, będącéj powiernicą, nieledwie przyjaciółką swéj pani.
— A! zawołała wchodząc, pani nie wyszła jeszcze do bawialnych pokojow? A tam goście oddawna już zjedli śniadanie i nudzą się bez pani.
Lila wzruszyła ramionami.
— Któż tam jest taki? zapytała niedbale.
— A któżby był? Ci sami którzy zawsze prawie są w Ręczynie. Pan Paweł Szyłło z synowcem swym panem Klemensem, pan Łozowicz z synem, teorbanista ten co z naszym panem na jarmark wczorajszy jeździł... więcéj niéma nikogo. Ale pan Apolinary Łozowicz, po chwili milczenia z filuternym uśmiéchem dodała służąca, — pan Apolinary przez cały ranek błąkał się po ogrodzie, jak Marek po piekle, i ciągle na okna tego pokoju spoglądał...
— Doprawdy? przeciągle wymówiła Lila.
Stała przed lustrem i czarne włosy swe zdobiła rzędem kryształowych, w złoto oprawnych szpilek. Uśmiéch lekki zaigrał na bladawych jéj ustach.
Akordy fortepianowe dochodziły do uszu jéj coraz silniéj i jakby niecierpliwiéj wygrywane.
— Poukładaj mi tu wszystko w szufladach, Brygisiu. rzekła Lila. Pójdę już do salonu.