Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/85

Ta strona została uwierzytelniona.

ni miałem w życiu, ale takiego nigdy. Ognisty jak sto djabłów...
Mówił tak długo jeszcze, zamaszystym krokiem przechadzając się po pokoju i ślady swe znacząc na posadzce wilgocią przyniesioną z łąki, na któréj codzienne harce swe odbywały ulubione jego rumaki. Wkoło stołu przed kanapą grobowe zapanowało milczenie. Lila niżéj jeszcze głowę na dłoń pochyliła, a na ustach jéj lekko wydętych malowała się niechęć i wzgarda. Pan Fabian i Apolek patrzyli na nią wzrokiem takim, jakim wierni spoglądają na święte męczennice; Klemens coraz ironiczniéj uśmiéchał się; Paweł dowodzeniom głośnym pana domu kiwaniem głowy przytakiwał. Nagle Oroszczenko, który na grupę tę spoglądał swemi filuternemi, południowemi oczami, pochwycił teorban, brzęknął po strunach i szybkiém tempo zawiódł swywolną jakąś pieśń ukraińską.
— Otóż to tak zwykle bywa u nas! westchnęła zcicha Lila do pana Fabiana.
— O! pani, jak ja tę samotność duchową pani rozumiem! równie cicho odszepnął mąż pani Adeli. Niezgoda myśli i uczuć... ziemia i niebo... materya i ideał...
Apolek spółczucie dla przedmiotu uwielbień swych objawiał tylko spojrzeniami, gniewem i wzgardą pałającemi, a w stronę pana domu ciskanemi; ale Klemens swobodniejszym był w wyrażeniu tego co myślał. Pochylił się ku uchu Lili i rzekł bardzo cicho:
— Gdybym ja był na miejscu pani, wypędziłbym ztąd poprostu pana Konrada za jego zabłocone buty i za to, że tak głośno krzyczy.
Lila, nie odpowiadając nic, uśmiéchała się boleśnie i wzgardliwie zarazem, przyczém oczy jéj stykały się czę-