że wolałby tu nie iść, że wolałby iść gdzieindziej, jednak przychodził. Znać w nim było człowieka mającego w sobie dwa głosy i ulegającego jednemu z nich, z wewnętrznym na samego siebie gniewem.
Siedział przy otwartem oknie z książką w ręku; gałęź kwitnącego jaśminu dosięgała jego bujnych, bronzowych włosów. Na zielonem i złotem tle okna wypukłe odrzynały się kształty jego rosłe, zgrabne i silne. Trudno byłoby przypuścić, że człowiek tak silny nie ma dość siły do rządzenia samym sobą. On sam może dziwił się temu i coraz chmurniej ściągał brwi nad spuszczonemi powiekami. Czasem z pod powiek strzelały ku drzwiom zamkniętym spojrzenia szybkie, cierpiące i gniewne.
Drzwi otworzyły się i stanęła w nich Janina, cała różowa. Miała na sobie codzienną suknię z blado-różowego perkalu, a po raz już drugi o tej samej porze
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-I pieśń niech zapłacze.djvu/073
Ta strona została uwierzytelniona.