głych przestróg. Obawia się powrotu gorączki, która jednak poszła już sobie za góry, za lasy i więcej nie wróci!...
Odbiegła. W domu panowała cisza i gdzieniegdzie tylko paliła się jakaś lampa, czy lampka. Żadnego światła nie było w pokoju, pod którego oknami kwitły niegdyś jaśminy, i Czesław usłyszał w nim przyciszoną rozmowę dwóch głosów.
— Czy można wejść? — zapytał.
— Prosimy! — odpowiedziały dwa głosy kobiece.
Deszcze ustały. Wieczór był znowu księżycowy i pogodny. W pokoju nie paliło się żadne sztuczne światło, lecz stał on cały w srebrzystej poświacie, która smugami kładąc się na ścianach, w powietrzu rozpraszała marzenia łagodne i lotne, przepojone też było to powietrze zapachem kwitnącej w doniczkach rezedy. Okna były zamknięte, jedne tylko drzwi otwarte na ciemność i pustkę; żadnych nigdzie głosów. Zaciszność, ciepło, woń
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-I pieśń niech zapłacze.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.