leniu, oparci plecami o kolumny wysokich drzew: ona z głową pochyloną nizko i silnie splecionemi na sukni rękoma, on cały ku niej podany i wpatrzony w nią oczyma krzyczącemi z bólu. Oboje mieli pozór męczeński. Nakoniec słuchu jego doszedł jej cichy, ale wyraźny szept:
— Nie mogę mówić o tem, Czesławie! przebacz, ale nie mogę. Nauka i praca nauczyły mię mówić o wszystkiem i wszystko nazywać po imieniu, kiedy idzie o innych... Ale o sobie... Rany cudze opatrywać... dobrze... ale pokazywać swoje... Mówisz, że jesteśmy sobie blizcy... Nie! O Boże! Czemże jesteśmy dla siebie? Niczem wcale... Wszakże rozumieć to musisz, Czesławie... Masz w sobie również nieszczęście... jakieś nieszczęście, a ja nie wiem...
Czesław milczał chwilę, a gdy znowu mówić zaczął, głos jego miał brzmienia już opanowane i prawie spokojne.
— Nieszczęściem mojem jest to, że stałem się ptakiem tułaczym — na zawsze.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-I pieśń niech zapłacze.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.