cy, bo tak chropawy, że do przesuwania się piły po drzewie podobny.
— Jadwisiu, czy ty znów o tej porze przy robocie siedzisz?
— Już! — syknęła do siebie Jadwiga, — zaczynają się przyjemności!
Głośno zaś odpowiedziała:
— Siedzę, mamo!
Głos za przepierzeniem, tonem gderliwej przekory, ozwał się znowu:
— A położyłaś się spać znów o trzeciej?... a?
Coraz prędzej, prędzej zszywając kokardkę, odpowiedziała:
— O trzeciej, mamo!
Za przepierzeniem, chrypliwie, niecierpliwie, z gorzką i gniewną wymówką, zajęczano:
— Skaranie boże! plaga egipska! śmierć! zginienie! wieczne nieszczęście! Cóż z tego będzie? no, i co z tego będzie? Boże, zmiłuj się! Boże, zmiłuj się nad nami!...
I ucichło, a w zamian rozpoczęło się głuche, monotonne stukanie mocno uderzanych o siebie trzewików, dla okurzenia ich, czy z innej jakiej przyczyny. Klap! klap! klap! długo stukały za przepierzeniem uderzane o siebie stare podeszwy, a potem stary, chrypliwy, gderliwy głos zaczął znowu:
— Cóż z tego będzie? Powiedz tylko sama, co z tego będzie? Do czego ty sama siebie doprowadzisz? Czyż ty nie rozumiesz? Jezus, Marya! Sa ma[1] zginiesz i matkę zgubisz! Albo ty tego nie rozumiesz? Oho? Nie taka ty głupia, żebyś rozumieć nie miała! Rozum masz! O jej! masz go więcej, niż trzeba, a serca tylko mało, mało, mało! Jezus, Ma-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Sama.