Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/020

Ta strona została uwierzytelniona.

gwiazdy z nieba zdejmowała, a oni w błocie po uszy siedzieli, zawsze byłabym od nich gorszą...
— Gwiazdy! — z ironicznym, ochrypłym śmiechem powtórzył głos za przepierzeniem. — Gwiazdy! gwiazdy! Jezus, Marya! Skończenie świata! Ja chcę, żeby ona dla mnie gwiazdy z nieba zdejmowała! Ona mi wymawia, że gwiazdy dla mnie z nieba zdejmuje! A gdzież te gwiazdy? jakież to gwiazdy! Śliczne gwiazdy! Jezus, Marya! zginienie zdrowia i życia! Nędzny kawałek chleba, zgryzotą posmarowany!
— Niech mama będzie przekonana — głośniej nieco niż wprzódy przerwała Jadwiga, — że gdybym miała marcepany, samabym ich nie jadła, ale mamębym niemi karmiła. Cóż, kiedy mnie na nic innego prócz tego nędznego kawałka chleba nie stać!
Głos za przepierzeniem zaskrzypiał:
— Masz tobie! Skończenie świata! Teraz o marcepanach gadać zaczęła. Jezus, Marya! Nieszczęście wieczne! Czy ja kiedy od ciebie marcepanów wymagałam? Niczego ja od ciebie nie wymagam, bo ty nie taka, aby tobie serce nad matką i jej niespokojnością zabolało... To prawda, że synowie wyrzekli się mnie, zapomnieli, opuścili, a córka mię utrzymuje; ale za to oni mię i nie gryzą, nie martwią, nie sprzeciwiają się na każdym kroku...
— Trudno, aby na każdym kroku sprzeciwiali się, kiedy o sto mil mieszkają! — sarknęła Jadwiga i szybko końcem palca otarła dobywającą się na powiekę kroplę, bo zlękła się, aby łza nie splamiła różowej wstążeczki.
Śpiesznie, z wielką uwagą, mnóstwo kokardek przymocowywała do dziecinnej sukienki, a za prze-