Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/030

Ta strona została uwierzytelniona.

kapturze i z książką do nabożeństwa w ręku, z kolei przez dziedziniec przechodząc, kłótnię w mieszkaniu sąsiadek usłyszała i od cichego chichotu dużą, czerwoną twarz do połowy prawie w wielki futrzany kołnierz wtuliła.
Wtem, tuż prawie nad ich głowami, za ścianą ich mieszkania, rozległy się jakieś głośne łoskoty i wybuchnął ogłuszający wrzask kilku, a może i kilkunastu dojrzałych i dziecinnych głosów.
— Święci pańscy ratujcie! pożar, czy rozbójniki? — krzyknęła stara, i przez małą sionkę na dziedziniec wyskoczyła. Ale Jadwiga ani drgnęła, mogło się zdawać, że rozlegających się za ścianą przeraźliwych łoskotów, wrzasków, pisków nie słyszała wcale. W gruncie rzeczy, czuła się w tej chwili tak nieszczęśliwą, że ani pożar, ani rozbójnicy, ani żadne klęski tego świata przestraszyćby jej nie mogły. W tej chwili, gdyby ogromny jaki kamień spadał na nią, nie umknęłaby głowy, przynajmniej świadomie nie uczyniłaby tego. Owszem, niech spada, niech ją zdruzgocze! niech już wszystkiemu koniec będzie!
— Piekło, nie życie! — stając znowu u okna, syknęła, i zrazu nic nie widzącemi oczyma, lecz potem z budzącą się uwagą patrzeć zaczęła na dwie przez dziedziniec idące, a teraz właśnie ku jej oknu zbliżające się osoby.
Były to dwie kobiety: jedna staruszka niskiego wzrostu, dość otyła, z laską, którą widocznie drogi przed sobą szukała, w ręku; z rumianą twarzą, przy której uderzająco odbijały ciemne, wielkie okulary i wydobywające się z pod czarnego kapelusza srebrzyście siwe włosy; druga wysoka, niemłoda, ale jeszcze bardzo piękna, bardzo zgrabna, coś wyniosłe-