rzeczą ładną, ale cóż począć miała? Przytem, takie oburzenie ją zdjęło, że nie wiedziała sama, co czyni. Jednej osobie dziś język pokazała, z drugą na dziedzińcu pokłóciła się, trzecią w twarz uderzyła. Trzy razy też dnia tego nazwano ją jędzą. Ślicznie! Jednak żadnego z tych postępków swoich w najmniejszym stopniu nie żałuje. Nie jest przecie krzywem drzewem, po któremby wszystkie kozy bezpiecznie skakać mogły, ani takiem cielęciem, które nawet wtedy, gdy je rzną, nie zabeczy!
Tylko ciężko jej, ach, jak ciężko, jak smutno! Czuje, że dłużej iść nie może. Bardzo wcześnie dziś wstała, od samego rana była wciąż czemś zgryziona i zirytowana, wiele chodziła, teraz jak strzała prędko przebiegła spory kawał drogi; bok i ramiona bolą ją od popychania licznych przechodniów, serce mocno bije, nogi drżą, przez chwilę odpocząć musi.
O róg jakiejś kamienicy ramieniem wsparta staje, i tą samą ręką, którą przed chwilą aktu samoobrony dokonała, łzy z rozognionych policzków ociera. W myśli surowo sama siebie łaje za to, że sił jej zabrakło i że łez powstrzymać nie może. Bałwanem i mazgajem samą siebie w myśli nazywa. Jednocześnie przecież i tłómaczy się przed sobą, że pewno, każdą inną drogą postępując, choćby najciernistszą, nie stawałaby się jak bałwan i nie beczałaby jak mazgaj, gdyby ją w domu cokolwiek miłego oczekiwało, gdyby wiedziała, że wracając z tej ciężkiej wędrówki po mieście, gdy głodna, zziębła, zmartwiona, upokorzona otworzy drzwi tego ubogiego, ciasnego domu swego, głos jakikolwiek przyjaźnie, łagodnie, po ludzku do niej przemówi, ręka czyjakolwiek z serdecznem powitaniem ku niej się wyciągnie. Gdyby
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/048
Ta strona została uwierzytelniona.