chociaż spotykała ją tam cisza i witała chłodna, lecz spokojna samotność. Ale wiedziała dobrze, co ją czeka.
Ot, jak to jednak na świecie bywa! Na pozór, zdaje się, cóż lepszego? Córka po dniu pracy wraca do matki, która na nią w domu oczekuje. Witają się uściskiem, opowiadają sobie co robiły i czego doświadczyły, pocieszają się wzajem, gawędzą, wspólnie odpoczywają. Jakże to błogo, poetycznie, idealnie! Matka! najsłodsze w mowie ludzkiej imię, najbliższa w świecie istota, najpewniejsza i najpobłażliwsza przyjaciółka! Mówią i opisują ludzie, że bywa też inaczej! A choć komu wcale jest inaczej i ktoś nie chce, o! jak nie chce wracać do domu i do matki, jednak na ulicy długo stać nie może, bo zimno dokucza i przechodnie popychają, a co gorsza przypatrywać się mu zaczynają i w twarz zaglądać z ciekawości, co to za bałwan taki stanął i drogę ludziom zagradza wtedy, gdy oni do rodzinnej, świątecznej uczty śpieszą? Więc trzeba iść dalej. Nie można sobie na kaprysy i mazgajenie się pozwalać. Trzeba iść. Co trzeba, to trzeba!
Poszła, powolniej nieco niż wprzódy, a idąc myślała, że jednak matka jej nie była zawsze taką, jak teraz. Zawsze wprawdzie miała charakter gniewliwy i popędliwy, którą to popędliwość ona, Jadwiga, od niej może w dziedzictwie wzięła. Ale dopóki ojciec żył, wszystko szło nieźle. Bracia do szkół, ona na pensyę chodziła. Po śmierci ojca zmieniło się wszystko; oni do szkół chodzić przestali, a ona z pensyi przeniosła się do krawieckiej pracowni, aż w ośmnastym roku życia na własną rękę
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/049
Ta strona została uwierzytelniona.