ona od jakiegoś miłego pana listu oczekuje! Zdarza się na świecie, i nie rzadko, że dziewczęta od miłych sobie ludzi listy otrzymują; ale jej nie spotkało to nigdy i pewno nie spotka. Nikt na ziemi nie myśli o niej i nie dba o nią! Dla niej są tylko takie amory, jak tego pachnącego jegomości, któremu dziś w twarz dała.
Przy wspomnieniu o tych amorach wzdrygnęła się, i tak prędko znów iść zaczęła, że prawie w mgnieniu oka znalazła się u drzwi własnego mieszkania. Nie zaraz jednak weszła. Z ręką na klamce drzwi, obejrzała się po dziedzińcu. Święto! Okna żydowskich mieszkań słabo, jak zwykle, połyskują od małych lampek, ale u chrześcian wielkie, uroczyste, wesołe święto! Wszędzie, na najwyższem piętrze, niżej i jeszcze niżej, poprzedzielane ciemnawemi żydowskiemi oknami, tu dwa, tam trzy, tam cztery okna jaśnieją rzęsistem światłem. Za niemi widać festony skromnych zapewne, lecz świeżo upranych firanek, przesuwają się sylwetki ożywionych ludzkich postaci i twarzy.
U ślusarza ktoś na harmonijce rznie zamaszystego obertasa i słychać głośny śmiech kobiecy. U Pauliny rysują się na szybie dwie bardzo ku sobie przybliżone głowy, z których jedna cała w lokach i we wstążkach, a druga z małym wąsikiem i dużą czupryną. Jadwidze zaś zdaje się, że do ucha jej dolatuje szczebiot wesołej szwaczki i sympatycznie brzmiący głos urzędnika pocztowego. Panna Karolina, za jasno oświetlonemi i w wazony przyozdobionemi oknami gra na fortepianie; zapewne przed wigilijną wieczerzą w ten sposób rozrywa ślepą matkę i siebie. Trzy dewotki formalną iluminacyę u siebie
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/052
Ta strona została uwierzytelniona.