Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/059

Ta strona została uwierzytelniona.

ucieka! Dbam ja o niego tyle, co o śnieg przeszło roczny. Nie pierwszy to już raz mama mi tym utraconym konkurentem oczy wypieka..
— A wypiekam! Jezus Marya, wypiekam! bo o twoje szczęście, o twoją przyszłość troszczę się...
— Dziękuję za taką troskliwość...
W tej chwili rozległ się w powietrzu, za oknami, przeraźliwy i długi gwizd nadlatującego do miasta pociągu kolei żelaznej, ale one go nawet nie usłyszały.
Głosy dwóch kobiet, jeden stary i chrapowaty, drugi dźwięczny, lecz w coraz ostrzejsze tony wpadający, podniosły się, napełniły sobą ściany pokoju i wydobywały się na dziedziniec, gdzie w szmer złożony z dźwięków harmonijki i fortepianu, śmiechów kobiecych i dziecinnych, brzęków szkła i fajansu, wpływały strugą nie oliwy i miodu, lecz żółci i kwasu.
Nakoniec, Jadwiga z szuflą pełną śmieci wyszła do sieni, a gdy wróciła i fartuch z siebie zdejmowała, matka jej wniosła wazkę z dymiącą zupą, i na stole ją postawiwszy, powoli jeden opłatek z leżącej na stole paczki wyjęła, z opłatkiem w palcach do córki podeszła. Wargi jej były mocno zaciśnięte, a z oczu łzy jak groch sypały się na policzki. Zapomnieć nie mogła, ach! ani na chwilę zapomnieć nie mogła, że ich, synów jej, tych, których lat tyle namiętnie, bez granic, bałwochwalczo kochała, przy wigilijnym stole nie było, że ona z nimi opłatkiem przełamać się nie może, że oni to czynią gdzieś daleko od niej, z kimś innym, obcym... Rozdzierająca tęsknota, smutek bezdenny, trawiąca zazdrość względem tych niewiadomych, nieznanych, z którymi oni w tej chwili