remnie miejsce i t. d! Ale nikt jej bardzo nie słuchał.
Ginejkowie, około kuchni się uwijając, mówili a mówili, Jadwiga zaś, z oczyma jak turkusy błękitnemi i z zamyślonym uśmiechem na ustach, słuchała. Ten błękit w oczach i uśmiech na ustach przyniosła już ona, gdy z Aleksandrem z miasta powróciła, wszystkiem, co opowiedział jej, przejęta i wzruszona. Z tak strasznej biedy, że głodu często przymierali, wygrzebali się ci chłopcy i na takich tęgich ludzi powyrastali. Z dziecinnych lat swoich pamiętała dobrze tę wielką ich biedę, a i to, że gdy stary Ginejko chorzeć zaczął, litowała się zawsze nad nimi i bardzo ich lubiła. Historyi wygrzebywania się ich z tej biedy w części już się dowiedziała od Aleksandra. Teraz na wyścigi opowiadali oni różne jej urywki. Ale koniec wieńczy dzieło; koniec zaś ten był taki, że ja ko[1] biegli rzemieślnicy otrzymali w jakiejś fabryce wyrobów żelaznych i stalowych miejsca podmajstrzych, i do tej fabryki teraz jadą. Droga im wypadła przez miasto, o którem wiedzieli, że babunia i Jadzia tam zamieszkały. Powiedzieli sobie: „Zajedziemy, zobaczymy!“ I zajechali na dzień jeden. Jutro tu przebawią, a pojutrze raniutko marsz w drogę, bo według umowy z fabryką zawartej, za dni trzy stanąć tam muszą.
Miejsca podmajstrzych w takich fabrykach są bardzo dobre, rękawy wprawdzie wysoko do pracy zawijać będą musieli i jak Murzyni twarze i ręce uczernić, ale oni do tego przywykli i wcale przed tem strachu nie czują; żyć zaś bez najmniejszego niedostatku będą mieli z czego, i gdy tylko trochę osiedzą się na miejscu, matkę do siebie sprowadzą. Z czasem
- ↑ Błąd w druku; powinno być – jako.