że, odpowiedziała Jadwiga — chociaż w gruncie rzeczy, nic tak bardzo przeciw tym paniom nie mam, a tylko gdy człowiek jest ciągle zgryziony i zakłopotany, mała rzecz do ostatniej niecierpliwości doprowadzić go może.
Aleksander za rękę ją ujął.
— Więc bywasz często zgryzioną i skłopotaną! A kiedy zapytywałem, jak ci się powodzi? powiedziałaś, że bardzo dobrze!
Podniosła na niego wzrok trochę chmurny, ale uśmiechała się filuternie.
— Czy ty, Olesiu, lubisz te katarynki, co to po ulicach jękliwie skrzypią i lamenta zawodzą?
— Nie lubię. Więc cóż?
— To, że takie katarynki są to przedmioty mojej najgłębszej niechęci, do których za nic w świecie nie chciałabym być podobną. Czy rozumiesz teraz?
Zamyślił się, lecz wnet siwe oczy jego trysnęły blaskiem zadowolenia.
— Rozumiem. Jesteś, moja Jadziu, dzielną i hardą dziewczyną. Ja tak samo. Co trzeba, to trzeba. A jękliwą katarynką być, broń mię Boże. Pysznie we wszystkiem oboje zgadzamy się z sobą.
I jakby na przypieczętowanie tego zdania, gorąco rękę jej ucałował.
Stanisław zaś uniesieniom brata zawtórzył szerokiem ziewnięciem i słowami:
— Idźmy spać! — Oleś, jak Boga kocham, idźmy spać! Już ja żadnej kosteczki w sobie nie czuję, takem zmęczony.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.