Kiedy po przespaniu się w pierwszym lepszym zajezdnym domu, Ginejkowie nazajutrz zrana weszli do mieszkania dwóch kobiet, znaleźli już w niem wszystko na przyjęcie ich przygotowane, a Jadwiga spotkała ich u progu, w czarnej świątecznej sukni, wielce zresztą skromnej, ale w której było jej bardzo do twarzy. Sen świąteczny także, dłuższy i spokojniejszy, spędził z jej powiek czerwone obwódki, a z policzków i czoła starł żółtawe smugi. Powitała krewnych wesołem oznajmieniem, że za godzinę najdalej będą oni jej i jej matce do kościoła towarzyszyli.
— A gdzież babunia? — zapytał Stanisław.
Jakby w odpowiedzi na to pytanie, za zamkniętemi drzwiami przepierzenia dało się słyszeć klapiące uderzanie jednej o drugą starych podeszew, oraz chrypliwy głos wołający donośnie:
— Jezus, Marya! Boże zmiłuj się nad nami! Kto tam taki po kuchni łazi?
Z kuchni zaś cienki głosik odkrzyknął:
— Do nóżek upadam! To ja, Ambrożowa! Pa-