widziła, a w tej chwili przecież spotkać pragnęła, oko w oko spotkała się z dobrze znajomą sobie parą ludzi: ślusarzem Michałem i młodą jego żoną. Krótko byli w kościele, śpiesznie wracali do domu i dziecka. Ona wysmukła, ładna, z różową od mrozu twarzą, w oprawie żółtawej chustki, przystanęła, i zatrzymując męża, z którym szła pod ramię, zaszczebiotała:
— Dzień dobry pani!... A! Pan Bóg gości na święta zesłał! Słyszeliśmy wczoraj, jak państwo wesoło sobie śpiewali, i aż zdziwiliśmy się, bo w tem mieszkaniu zawsze tak cicho i smutnie, że doprawdy najsmutniej ze wszystkich mieszkań, co są na calutkim dziedzińcu... Aż tu wczoraj i u państwa nastał ruch, gadanie, śpiewanie. Aż polecieć chciałam i dowiedzieć się, co to takiego; ale on (targnęła za łokieć męża) nie puścił. Nie wypada, mówi, niedelikatnie..
— Szkoda, że pani wczoraj do nas nie przyszła, bylibyśmy bardzo radzi. Przyjechali do nas panowie Ginejkowie, bliscy krewni nasi. Umyślnie przyjechali, aby odwiedzić nas i Święta z nami przepędzić. Bliscy nasi krewni. Młodszy Stanisław mamę do kościoła poprowadził; a to jest starszy, Aleksander... bliski krewny mój...
Potem Aleksandra objaśniała:
— A to jest sąsiad nasz, pan Michał, z zawodu ślusarz...
— Ślusarz! — wykrzyknął Ginejko i szybko rękę do czapki podniósł. — Jakże mi przyjemnie kolegę spotkać! Ślusarzem także jestem...
— Ale pewno jakim uczonym, wielkim, — kłaniając się, prawił przysadzisty człowiek; — a ja, panie dobrodzieju, tak sobie... samouczek boży...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.