Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

godzinkę do nas przyjdą, to moi krewni opowiedzą wszystko, co pana Bolesława interesować może...
Znajdowali się już u drzwi mieszkania Jadwigi, a u drzwi mieszkań innych tworzyły się grupy podobne do tej, którą oni składali. Gromadki, odświętnie przyodziane, gwarzyły, tu i ówdzie nawet wybuchały śmiechem. Wszyscy ci ludzie, dłuższym niż zwykle spoczynkiem pokrzepieni, głodni, lecz wiedzący, że czeka ich dziś obfitszy niż zwykle posiłek, wracali z kościoła w towarzystwie znajomych, krewnych, których do siebie zapraszali i od których wzajemne otrzymywali zaprosiny. Na białym od śniegu dziedzińcu panowało, gwarem wesołych głosów w mroźnem powietrzu brzmiało, zarumienionemi twarzami w blasku słonecznym świeciło, obfitym dymem kominów ku błękitnemu niebu się wzbijało wielkie, uroczyste święto!
Środkiem dziedzińca, po najszerszej z udeptanych wśród śniegu ścieżek, ślepa ex-właścicielka ziemska, w ciemnych okularach i z laską w drżącej ręce, szła powoli, wsparta na ramieniu niemłodej, lecz jeszcze pięknej córki. Czarno i ubogo, lecz niezmiernie starannie ubrane, ściśle do siebie przybliżone, w nieszczęściu swojem i wielkiem wzajemnem przywiązaniu rozrzewniające, przesuwały się pośród tego mrowiska ludzi z obojętnością istot z innego świata. Czasem, z dużych oczu tej wyniosłej panny, ciężko przecież na byt swój i swej matki zapracowującej, odgadnąć było można wewnętrzne i niepozbyte zdumienie jej nad tem, że znajduje się ona tutaj, pośród tego grubego, gwarliwego tłumu, tu, na tym bruku miejskim. Cierpliwą i szlachetną twarz swoją nad ociemniałą głową matki skłaniając, miała spojrzenie dłu-