Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

drobnych i drżących rąk jej przylgnęli, a kiedy głowy podnieśli, byli oboje od tego wspólnie otrzymanego błogosławieństwa gorąco zarumienieni, i z temi rumieńcami na twarzach wbiegli do sionki, w której ich spotkał wesoły blask kuchennego ogniska i prawie dziecinny, głupowaty szczebiot kręcącej się koło niego kobieciny.
Była to kobiecina nadzwyczaj małego wzrostu, nadzwyczaj chuda, z malutką i bladą, jak krąg opłatka twarzyczką, wśród której świeciły czarne, latające oczka i figlarnie sterczał mały zadarty nosek, a która przecież caluteńka: na czole, na policzkach, dokoła oczek latających, zadartego noska i warg wąskich i pożółkłych, okryta była zmarszczkami.
W tym gęstym, prawdziwym lesie zmarszczek większych i mniejszych, promienistych, powikłanych, zdawał się zamieszkiwać i na świat z niego wyzierać lud lilipucich, lecz nieprzeliczonych smutków, kłopotów, utrapień. Pomimo przecież zgromadzenia na swojej maluteńkiej twarzy takiego i w taki sposób zaludnionego lasu, zachowała ona ruchy tak zwinne, a zarazem pokorne i ciche, iż czyniły ją one uderzająco podobną do myszy. Zarówno gdy mówiła, jak gdy usługując, krzątała się i cichutko biegała, aż biła od niej pokora tak wielka, że patrząc na nią, przysiądzby można, iż przez całe życie ani razu nie miała z czego być dumną, a nieskończenie wiele razy bywała upokorzoną.
Cichutko też a prędko, prędko, w swojej krótkiej spódniczce i czarnym tiulowym czepeczku na głowie, do pokoju wbiegłszy, od tego zaczęła, że po mimo oporu, jaki jej stawiano, Szyszkową, Jadwigę i obu Ginejków pocałowała w rękę, a potem zagadała,