twoje, kiedy obdarty chodziłeś, a lokatorom w piecykach paliłeś, chlebka nadawały! Mało tobie te dobrodziejki nauki i wszelkiego dobra do głowy nakładły! Jeszcze będziesz z niemi do jednego stołu siadał! Patrzajcie, jaki śmiały zrobił się! No, wstawajże i idź do kuchni! Czy ty matki nie posłuchasz? Słyszysz?
On, zmieszany i nadąsany, z krzesła niezgrabnie powstawał, broniąc sie jednak potrosze:
— Kiedy człowieka zapraszają, to czemuż człowiek nie ma siąść?..
— Złość, zgryzota, zginienie zdrowia i życia! — zawołała Szyszkowa. — Ambrożowa! Jezus, Marya! czy dasz ty święty pokój chłopcu?... Niech siedzi i je! Plaga egipska!
Ambrożowa, na wykrzyk ten, aż zatrzęsła się od trwogi, i rękaw synowskiego surduta z palców wypuściwszy, z wytrzeszczonemi oczyma i znieruchomiałemi zmarszczkami tyłem ku drzwiom się cofała. Szyszkowa zaś chmurnie, lecz poważnie mówić zaczęła:
— Cierpieć nie mogę, moja Ambrożowa, kiedy biedni ludzie sobą samymi poniewierają! Jezus, Ma rya[1]! I cóż to ważnego, że Ignaś z nami przy stole siedzi? Czy on złodziej, albo inny jaki zbrodniarz? Zginienie zdrowia i życia! Toż ty, jako matka, najlepiej wiesz o tem, że nic on nigdy nie ukradł i nic złego nie zrobił. A że on biedny... Jezus, Marya! i my biedni. To i cóż? Wstydu to nie robi... Są na świecie nieszczęścia daleko od biedy gorsze!...
Wargi jej zadrżały i ponuro schmurzyły się oczy; w serce ukłóło ją znowu nieszczęście, daleko gorsze od biedy.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Marya.