To niby królowie Najświętszego Dzieciątka pytają. A to niby Najświętsze Dzieciątko odpowiada:
„By człek sianu przyrównany.
Grzesznik bydlęciem nazwany
Przezemnie był zbawiony.“
Wyrecytowawszy to, stała w ramie niskich i wąskich drzwi, pokorna, drobna, z drobnemi, prawie czarnemi od spracowania rękoma, opuszczonemi na spódnicę. Jeżeli kto, to ona najpewniej była na świecie „sianu przyrównana;“ jednak, rzecz dziwna! w czarnych jej oczkach, w otwartych do uśmiechu bezzębnych ustach, w szybkim ruchu zmarszczek na twarzy do krążka opłatka podobnej — jaśniały rozradowanie i tryumf.
Siedzący przy stole przez dość długą chwilę milczeli; cisza i białe światło, z okna od śniegu padające, unosiły się w tej biednej izbie, nad wyśpiewaną przez tych biednych ludzi — apologią biedy.
Ciszę przerwał głos i chichot Ignasia, który, zjadłszy już co do zjedzenia było, szklanką piwa do reszty rozweselony, z oczyma znów w Jadwigę wlepionemi, wśród powszechnego milczenia zaczął:
— Jak panienka wyszła, to on do przedpokoju wpadł i krzyczy: „Ignaś!“ A ja... chi, chi, chi! mówię: — „Słucham pana!“ — „Czy ty tu był?“ — A ja, w oczy jemu śmiało patrzę i.. chi, chi, chi!
— „Byłem!“ — mówię...
— Ale teraz, Ignasiu, dalekobyś lepiej zrobił, gdybyś milczał! — z błyskającemi oczyma przerwała mu Jadwiga.
— Owszem, kochanku, mów! mów! — przysiadając się do chłopca, zawołał Aleksander.