Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

Jadwiga porwała się z krzesła i błagalnie jęknęła:
— Olesiu!
Ale on do najwyższego stopnia już zaciekawiony, a więcej jeszcze zaniepokojony, nie ustępował. Na nią wpół filuterne, wpół niespokojne spojrzenia rzucał, a na chłopca nalegał:
— Opowiedzże Ignasiu... nie bój się, panienka choć i rozgniewa się, to i przebaczy. Ja sam ją...
— Olesiu! — zawołała znowu Jadwiga, ale inaczej już niż przedtem: gniewnie, rozkazująco. Przytem nogą o podłogę uderzyła[1] On zaś teraz już wcale nie patrzał na nią, tylko schmurzony nagle, na wahającego się, ale do mówienia wielką ochotę mającego chłopca nalegał:
— Mów! Ja koniecznie historyę tę wiedzieć muszę. Jak Boga kocham, muszę! mów!
Wtem i Szyszkowa, która wszystkiego ze zdziwieniem słuchała, krzyknęła:
— Złość, utrapienie, męka, zgryzota! Mówże Ignaś, kiedy ci każą!

Na ten głos, chłopiec, jakby się w nim jakaś sprężyna poruszyła, wyprostował się i mówić zaczął, a jednocześnie rozległ się po pokoju stuk gwałtownie odsuwanego krzesła, i Jadwiga, jak wicher, z twarzą w ogniu, a drżącemi brwiami i rękoma, przez pokój przeleciała, drzwi za sobą z takim gwałtem zatrzasnęła, że aż się przepierzenie zatrzęsło, i z całej siły, z brzękiem żelaza, zasuwkę drzwi zasunęła. Zamknęła się. Gdyby ktokolwiek za przepierzeniem znajdował się, byłaby go może wybiła, tak silnie pięści miała ściśnięte i takim gniewem rozżarzone oczy. Że jednak nikogo tam nie było, więc schwyciła leżący

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki.