czystych, choć trochę piszczących dźwiękach harmonijki; a choć pokój dla trzech nawet par tancerzy okazał się tak ciasnym, że wzajemnego uderzania się o siebie łokciami i plecami uniknąć było niepodobna, nie stanowiło to przeszkody żadnej, owszem wzmagało wesołość i zapał.
Jedna przecież w pokoju tym znajdowała się osoba, dla której ta powszechna wesołość zdawała się być trucizną. Była nią Szyszkowa. Zrazu spokojna i uprzejma, lub wysilająca się na spokój i jak największą dla gości uprzejmość, w miarę wzmagania się rozmów i śmiechów smutniała, milkła, stopniowo jakby tonęła w myślach i uczuciach własnych. Zamiarowi tańczenia żadnych przeszkód nie stawiała, tylko gdy ślusarz po harmonijkę poszedł, a młodzież z tupotem nóg i gwarem wesołych żartów stół wynosiła, wsunęła się w najgłębszy kąt pokoju, i tuż przy białym, suchym szkielecie na krzesełku siedząc, posępną i nieruchomą się stała. Im weselej stawało się w koło niej, tem grubszą chmurą czarne nioby z pod białego czepka opadały na ciemne jej czoło, aż cała przemieniła się w chmurę kawowej barwy, na której tle odbijała tylko białość czepka i mankietów. Wsunąwszy ręce w mankiety, nie czyniła poruszenia najmniejszego, nie oddychała zda się, tylko zaciśnięte jej wargi wraz z ostrym końcem nosa poruszały się prędko, prędko, aż pod wpływem uczuć czy myśli burzliwych a hamowanych, formalnie latać w obie strony zaczęły.
Nikt na nią uwagi nie zwracał. Kilka razy, rozmiotana w tańcu suknia Pauliny o kolana jej uderzyła i nad samą jej głową rozległ się świeży śmiech ślusarzowej; kilka też razy Jadwiga z Aleksandrem
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.