— Pokłócili się! Ot już i zaczyna się po radości smutek! — szepnęła do narzeczonego Paulina[1]
— Powiem tobie, że mnie jej szkoda! — wachlując się chustką do nosa, odszepnął narzeczony.
Ślusarzowa poskoczyła ku Jadwidze.
— Może mamie zrobiło się niedobrze, bo cościś taka skrzywiona i przygarbiona z pokoju wyszła?
Jadwiga przypuszczenie to potwierdziła, a że pora była już dość późną i ślusarzowa o dziecko niezupełnie spokojną się czuła, więc poszeptała z mężem, z Pauliną, i po wielu ukłonach, pocałunkach, podziękowaniach, całe towarzystwo mieszkanie Jadwigi opuściło. Poszedł z niem i Stanisław, którego Paulina nagląco zapraszała, aby razem z jej narzeczonym na pięć minut, na kwadransik mieszkanie jej odwiedził.
— Bo — mówiła, — mam pokoik malutki, ale milutki, i chcę panom pokazać, jak na małym przestrzeniu sprytnie urządzić się można.
W pustym pokoju, Aleksander i Jadwiga siedzieli obok siebie przy białym szkielecie. Lampa zdaleka stojąca, skąpe na nich rzucała światło, za oknem, tak jak w pokoju, nikogo już nie było. Byli sami, ale wesołość, ani chęć do rozmowy im nie wracała. Schmurzeni i smutni oboje — milczeli. Zegar na ścianie wiszący wybił późną godzinę.
— Trzeba już iść! Pociąg o świcie wychodzi!
Ona zbladła i ze spuszczonemi powiekami siedziała, jak martwa. On w jednej dłoni trzymał jej rękę, na drugiej oparł zachmurzone czoło, i długo w pobladłą twarz jej patrzał. Nakoniec, z ruchem niecierpliwości rzekł:
— Ot, kiedy człowiek gorzko żałuje, że pałacu
- ↑ Błąd w druku; brak kropki.