Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

stole kładź... Męka, zgryzota, złość, nieszczęście, zginienie zdrowia i życia!
Jadwiga, milcząc, obrębiała jakąś nieskończenie długą falbankę. Szyszkowa stanęła przed nią, i długo, także w milczeniu, na nią patrzała.
— Jak ty wyglądasz! — zaczęła znowu. — Jezus, Marya! lepszych do trumny kładą! Mizerna, żółta, opalona, oczy czerwone, ręce, aż czarne... Wstyd, żal, zgryzota! Serce kraje się od patrzania na ciebie! Młodości po tobie nie znać...
— Cóż robić, mamo? — przerwała rozdrażnionym głosem Jadwiga — Nic nie pomoże wyrzekać na to, przeciw czemu rady niema.
— Niema? — sarknęła Szyszkowa. Jezus, Marya, czyż niema?
I umilkła. Widać było, że gryzła w sobie jakiś żal i jakąś gorycz, któremi wnet wybuchnąć mu siała[1]. Wybuchnęła też:
— Śmierć, niedola, wstyd, złość, utrapienie! Jest rada, jedna tylko rada dla kobiety, ażeby z biedy i nieszczęścia wyleźć... a ty wiesz jaka! Wiesz ty dobrze i rozumiesz, o czem ja mówię... Oho! rozumu masz dosyć... wiesz, rozumiesz, czego ja pragnę, czekam, u Pana Boga jak zbawienia duszy wymadlam... wiesz dobrze... plaga egipska...
— Wiem — nagle głowę podnosząc, zawołała Jadwiga; — ale tyle, tyle już razy prosiłam, aby mama o tem nie mówiła!...
— Nie mówić! mam o tem nie mówić! Złość hańba, zgryzota! I dlaczegóż to matce gębę zamykać każesz? Jezus, Marya, czy dlatego, aby mi pokazać, że jestem...

— Dlatego, mamo, tylko, tylko dlatego, że te

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – musiała.