wyjść ztąd, z tej dziury.. przejść się po świecie, po powietrzu... Ach, ach, ach! Boże zmiłuj się...
Stękając, wzdychając, ale zwykłym krokiem i ze zwykłą siłą za przepierzenie poszła. Jadwiga odprowadziła ją do drzwi wzrokiem niespokojnym i, na krześle usiadłszy, znowu do rąk, trzęsących się jeszcze od wzburzenia, robotę wzięła. Ale zaledwie kilkadziesiąt ściegów zrobiła, Szyszkowa, w wielkiej czarnej chustce na codziennej sukni, w czarnym kapeluszu ze starem piórem i z książką do nabożeństwa przyciśniętą do piersi, we drzwiach stanęła.
— Na nieszpory idę, — oznajmiła.
Nic w tem dziwnego nie było: Szyszkowa często chodziła na nieszpory; ale teraz Jadwiga niespokojną się uczuła.
— Może mama pozwoli, abym z mamą poszła? — zapytała.
— Nie trzeba! Nikogo fatygować nie chcę. Nie zwaryowałam jeszcze, sama do kościoła trafię!
Poszła, i Jadwiga przez okno widziała, jak pod czarną chustką przygarbiona, z książką do nabożeństwa u piersi, dziedziniec przeszła i zniknęła w bramie.
Względna cisza, która zapanowała w mieszkaniu, sprawiła Jadwidze ulgę. Z dziedzińca wprawdzie dochodził ją nieustannie przeraźliwy wrzask bawiących się dzieci, do którego łączyły się niekiedy donośne głosy kłócących się lub z oddalenia rozmawiających z sobą kobiet; ale w tych czterech ścianach przynajmniej cicho było i była samą.
Czas jakiś szyła pilnie, potem z obrębioną falbanką w ręku zbliżyła się do manekina, który dnia tego wyglądał, jak zgrabna i wystrojona panienka bez
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.