lodyę, myśli swe posyłała daleko, gdzie, pośród pól wonnych, pod mierzchnącem niebem, stare lipy szumiały u wysokich ozdobnych drzwi jej rodzinnego domu.
Tymczasem, z niskich i ciemnych drzwi szwaczki wychodził opuszczający jej mieszkanie lekarz, a tuż prawie za nim Paulina wypychała narzeczonego z sieni, wołając:
— Lećże, Bolciu, do apteki! a migiem żebyś mi nazad był!
Zobaczywszy zaś starą kobietę, z wielką, czerwoną twarzą, zbliżającą się ku sobie, na spotkanie jej podbiegła i z wielkim zapałem zakomunikowała:
— Ot, podsłuchała stara, co Jadwidze opowiadałam i — amen.
— A cóż to takiego panna Paulina pannie Szyszkównie opowiadała?
— A cóż takiego? Że jeden jej brat w turmie siedzi, a drugi sprzedaje się za męża jakiejś bogatej mieszczce.
— Kara boska! kara boska! Ludziom języki pokazywała, w święto, zamiast na służbę bożą iść, z kawalerami mile chwile spędzała, i ot ma teraz za to! Pan Bóg długo cierpliwy, ale jak rozgniewa się, to i ukarze!
Tak prawiła duża, czerwona twarz, z ciekawemi, świdrującemi oczkami, a w kilka minut potem po wszystkich przegródkach tego kotła zakipiało i zagadało, że jeden brat Szyszkówny w turmie siedzi i pewnie do katorgi pójdzie, a drugi wkrótce zaprzeda się na męża bogatej, nie wiedzieć jak bogatej mieszczce..
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.