Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

tak wyraźnie, że ani jedno słowo ujść nie mogło słuchowi jej i uwadze, słyszała gadanie matki. Jak strumień bystry i burzliwy, płynęło ono ciągle, ciągle, to wznosząc się do namiętnych krzyków, to roztapiając się w szmer słabych i bełkotliwych skarg i jęków.
— Czemu ja ztamtąd wyjechałam? Czemu ja ich nie pilnowałam, nie strzegłam? Jezus, Marya! Kara boska na mnie za to, że dzieci swoje porzuciłam... nie oni mnie porzucili... nie oni, ale ja ich... zła... niegodziwa matka... wszystkiemu ja winna...
Język jej splątał się i zrywał się ciąg myśli, przez chwilę w niewyraźnem jej bełkotaniu rozróżnić można było tylko imiona dwóch jej synów i po wiele razy powtarzane imię Boga. Nagle krzyknęła znowu:
— Ona wszystkiemu winna, ona, Jadwiga!... Z bratem, jędza, zżyć się nie mogła... wymyślała: „On poniewiera nami, on nam chleba żałuje, on chciałby jak najprędzej z karku nas zepchnąć,“ kłóciła się z bratem... Śmierć, utrapienie, męka... Raz cukier do herbaty sobie i mnie rzucała, a on skrzywił się... Kłopoty miał biedaczek, pracę ciężką, a może i brzuszek go zabolał, bo kiedy dzieckiem był, bardzo często na brzuszek chorował... ona zaś, zaraz, Jezus Marya, w płacz i trajkocze: „Wolałabym własny, suchy kawałek chleba, niż jego cukier!“ Ot, masz własny kawałek chleba, masz..: masz... czego chciałaś... ciesz się... tryumfuj... jasna panienka... Drugi raz, jakąś przyjaciółkę do siebie zaprosiła... Plaga egipska... Potrzebna jej była przyjaciółka!... a on, z biura wróciwszy, mówi, że nie potrzebuje, aby do jego domu gości spraszano. Nic więcej nie powie-