Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

dział... niech mnie Bóg ciężko skarze, jeśli choć słowo więcej wymówił... Baranek mój mileńki, kotek złoty, jedyny... a ona języczek rozpuściła i swoje. „Sama na siebie zapracuję... twoich wymówek nie chcę!“ On wtedy mówi: „To może i matkę sobie zabierzesz?“ Zażartował tak biedaczysko, nie spodziewał się, że ja to do serca wezmę. Jasna panienka oświadczyła, że na siebie i na mnie zapracuje... do nóg mnie padała: „Jedźmy mamo... tam dobry zarobek podobno... jedźmy! Władkowiśmy się sprzykrzyły, lepiej jemu będzie, kiedy sam zostanie!“ Wmówiła.. śmierć, nieszczęście... wmówiła we mnie nieszczęśliwą, że jemu lepiej będzie, kiedy sam zostanie... Jezus, Marya, co ja wycierpiałam, nim to postanowiłam... po całych nocach płakałam, głową o ścianę biłam... Co to? synów porzucić... to na dwoje rozedrzeć się... A on, kochanek mój jedyny... pocieszał mnie: „Pisać będę do mamy, często pisać będę i czasem dojeżdżać!“ Pojechałam... porzuciłam... a teraz.. Jezus, Marya... ze złodziejami i rozbójnikami sądzić będą... do katorgi... Ratujcie ludzie! Niech ja do niego pojadę, niech ja go choć zobaczę... Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina! Porzuciłam, nie strzegłam, nie pilnowałam... ja... matka... nic o nim nie wiedziałam... Ona winna! Ona wszystkiemu winna! Pyszna ta! jędza! jasna panienka! nic od brata znieść nie mogła... i mnie zbuntowała, namówiła, wywiozła... ja jej tego nigdy... nigdy darować nie mogłam... przez te długie, ach Boże mój, jakie długie lata, ciągle to jej pamiętałam... I ona moje dziecko... i jej los mnie boli... ale ja nigdy jej tego nie daruję, że zbuntowała mnie... namówiła, wywiozła!...