mowała się kuchnią; teraz wypadnie wziąć taką, któraby...
Tu muzyka z drugiego piętra domu spływająca, stała się tak miłosną, tęskną, rozmarzoną, że Jadwiga obu dłońmi pierś przycisnęła, aby powstrzymać dobywający się z niej wybuch płaczu. „Nigdy — myślała znowu — nigdy, nigdy go już nie zobaczę...“ W uszach jej zabrzmiał głos Stanisława, o Paulinie mówiącego: „Na godzinę zabawy dobra, ale na całe życie, hu, hu, hu!“ Zaśmiała się prawie głośno. Opanowało ją uczucie obrazy i gorzkiego szyderstwa, nad żal i tęsknotę jeszcze boleśniejsze... „To samo ze mną — myślała — na jeden dzień, a potem, bądź zdrowa! Są na świecie ładniejsze od ciebie, lepiej edukowane, milsze... tobie jednego dnia szczęścia dosyć być powinno, aż nadto... a jeżeli czegoś więcej spodziewałaś się i wymagałaś, to tylko dlatego, że byłaś głupia, głupia, głupia!“ Obu rękoma schwyciła się za głowę. „Jak ja mogłam choć na dzień jeden, choć na godzinę, choć na chwilę uwierzyć!..“
Tu nagle zleciał na jej głowę rój ciemnych, powszednich trosk. Dobrze to mówić: przyjąć do pielęgnowania chorej pomocnicę, któraby zarazem służącą była, ale — zapłacić jej trzeba i dość drogo zapewne. Zkądże ona na to weźmie, teraz mianowicie, kiedy robota skąpo napływa i do lepszych czasów kilka jeszcze tygodni czekać trzeba? Zaczęła obliczać swój mały zapasik i myśleć, na jak długo wystarczyć jej może? Przy nowych znacznych wydatkach, chorobą sprawianych, wystarczy na dni kilka... może na tydzień. A potem co? Na myśl o tej przyszłości uczuła zawrót głowy. Matkę ratować, leczyć, wygodami w tej chwili jej niezbędnemi otoczyć musi ona, ko-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.