niecznie musi. Ze wszystkich sił starałaby się o to w każdym wypadku, ale teraz, gdy ma w swojem chorem sercu taką straszną rozpacz, tembardziej... Ponieważ tak okrutnie przez matkę jest skrzywdzoną, więc tembardziej, tem usilniej, tem skrupulatniej... Ale jakim sposobem? Zkąd weźmie tyle czasu, sił, zarobku?... W głowie jej mąciło się od tych pytań, na które, w tej chwili przynajmniej, nie znajdowała żadnej odpowiedzi...
Z drzwi przepierzenia, za którem paliła się mała lampka i panowała cisza, bo chora pod wpływem lekarstwa usnęła, wysunęła się Ambrożowa, cichutko, zwinnie, u stóp Jadwigi na ziemi przysiadła, i z podniesioną ku niej malutką, w siwe włosy oprawioną twarzą, zaszeptała:
— Panieneczko złocieńka! Męczenniczko ty moja biedna! Jak ty podołasz wszystkiemu? Jak ty teraz na świecie żyć będziesz? Czy ja nie wiem co to choroba, bieda i takie wydatki, na które niewiadomo zkąd wziąć, rozstąp się ziemio, a niewiadomo! Wiem ja, oj wiem to wszystko!... A tyż, panieneczko złocieńka, sama jedna tu, jak paluszek!... Nikt nie pomoże. Na wszystko tylko dwie rączki masz. A jak nie podołasz? jak roboty zabraknie? jak zdrowie opuści? co będzie Jezusie Nazareński, Najświętsza Panienko Różanostocka, co wtedy będzie?
W niemem osłupieniu Jadwiga słów tych słuchała i nic nie odpowiadała. U stóp jej siedząca kobiecina szeptała dalej:
— Mamusia chwała Bogu zasnęła troszkę, a ja przyszłam cościś panience powiedzieć. Ot, co ja powiem: O sługę przynajmniej nie łam sobie główki, męczenniczko ty moja biedna, ja przy was zostanę
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.