Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Kramarz.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

rejba, lecz Tomkiewicz, akcent żydowski naśladując, mowę mu przerwał.
— A jeżeli ten groch był trefny, to co teraz będzie?
Żółte wargi Gedalego poruszyły się niespokojnie; Tomkiewicz dotknął snać tym razem drażliwej strony jego sumienia. W ziemię patrząc i zwiędłe czoło swe, pod opadającą na nie gęstwiną siwiejących włosów marszcząc, dumał. Nagle wyprostował się o tyle, o ile tylko dozwalał na to tłoczący mu plecy tłomok, giestem rozpaczliwego postanowienia szeroko rozłożył ręce, twarz ku sufitowi zwrócił i po raz pierwszy, odkąd tu wszedł, głos nieco podnosząc, zawołał:
— Aj, aj! żeby sam rabin koło tego grochu chodził, toby go trochę zjadł: taki groch!
W wykrzyku tym było tyle zapału, którym głodny żołądek przejął się dla pięknego grochu, że nikt z obecnych nie zaśmiał się, ale owszem, stary Korejba i obaj jego synowie trochę pochmurnieli. Jeden Tomkiewicz miał widoczną ochotę strzelić znowu dowcipem, ale powstrzymał się, bo zauważył, że ulubiona jego zsunęła się z ławki i u komina stanąwszy, dużemi swojemi, siwemi oczyma ciekawie i poważnie na żyda patrzyła.
— Patrzcieno, — po chwili ozwał się gospodarz domu, — toś ty tak zbiedniał, Gdalku!