Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Kramarz.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dlaczego pan swojej torby z pleców nie zdejmie? Niech pan będzie łaskaw z siebie zdjąć tę torbę!
Tomkiewicz parsknął śmiechem.
— Pan! no, pan! Cha, cha, cha, cha! Słowo honorowego człowieka, jeszcze jak żyję nie słyszałem, żeby takich łapserdaków panami tytułować. Widać, że pan Jan wielkiej już grzeczności wyuczył się w mieście.
Chłopak zaczerwienił się jak wiśnia i z dumą szesnastoletniego gimnazjasty głowę podnosząc, odrzucił:
— Może być, że pan Tomkiewicz o wielu rzeczach jeszcze nie słyszał, ale my to już dawno wiemy, że człowiek cywilizowany dla każdego grzecznym być powinien.
— Cicho Janek, cicho! — ulubieńca swego oburknął Korejba, lecz wnet łaskawie dodał:
— No, zdejm już Gdalu ten wór z pleców i wyprostuj się, kiedy panicz tak chce.
Gedali, widocznie ucieszony, począł przez ramiona i głowę zdejmować grube sznury tłomoka. Nie mógł jednak tego uczynić od razu: ręce mu drżały i zakaszlał silnie.
— Jadwisio! pomóżże mu! — zakomenderował Janek.
Dziewczynka, która stała najbliżej Żyda, poskoczyła w mgnieniu oka, czerwonemi i nie