Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Kramarz.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyprostował się, dłonie na kolanach złożył i twarz podniósł nieco. Widocznie spływało nad błogie natchnienie. Może przypowieść, którą miał opowiadać, była mu ze wszystkich najulubieńszą; może ciepło ognia i łaskawość ludzka, rozgrzały mu ciało i duszę.
— U nas tak napisane stoi. W starem mieście Jeszurum, na wysokiem krześle siedział w wielkiej szkole, wielki rabin Mojżesz Ben-Majmon, a naokoło niego siedziało sto, może tysiąc a może dziesięć tysiąców jego uczniów. On do nich gadał po arabsku i po grecku i różnie; bo to był taki rabin, który do żadnego narodu nienawiściów nie miał i gdzie tylko rozum znalazł, kłaniał się jemu tak samo, jak żeby to był żydowski rozum. Kiedy on gadać przestał, wstał ze stołka najlepszy jego uczeń, który nazywał się Ben-Jehuda i powiedział: „Rabbi, ja w Biblji jednej rzeczy nie rozumiem! Może ty mnie co takiego powiesz, że ja ją zrozumiem“ A czego ty nie rozumiesz? — zapytał Ben-Majmon. — A Ben-Jehuda odpowiedział: „Ja tego nie rozumiem, kto to te anioły, co śnili się naszemu przedku (przodkowi) Jakóba, że oni po drabinie do nieba wchodzili i znów na ziemię powracali?“ Ben-Majmon pomyślał i zaczął tak gadać: „Te anioły, to wielkie ludzie, co