Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Kramarz.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

lali przed ogień szerokie bary i swe tłuste czerwone twarze; stara gospodyni nawet, twarz swą skurczoną, bezzębną i szeroko roześmianą, zwieszała nad głowami Jadwisi i Janka, szepleniącym głosem wołając o dwa łokcie perkalu na fartuch. Gedali nie był już w tej chwili w najmniejszym stopniu mistykiem, ani poetą. Za chustki, których istotna cena była złotówka, żądał groszy pięćdziesiąt; za trzygroszowy naparstek wołał o dziesiątkę, sznur lichych paciorek cenił tak, jakby to były bursztyny, albo korale.
Na te propozycje wybuchały cienkie albo grube śmiechy, powstawały sarkania i nieskończone targi. Stefan gniewał się i krzyczeć zaczynał, Korejbina przewlekle jęczała: „Bój się Boga, Gdalu, bójże się Boga!“ Ktoś błagalnym głosem prosił o odstąpienie dziesiątki na cenie pierścionka. Janek wołał; „Gdalku, masz sobie za piłkę 40-ci groszy, tyle, ile chciałeś!“ Trezor nawet wylazł z kąta, wmieszał się pomiędzy ludzi i poszczekując, wyciągając się, wciąż odpędzany, wciąż ztbłoconemi łapy próbował po towarach chodzić. Aż nad całym tym gwarem wzbił się srebrny głosik Jadwisi.
— Panie Tomkiewicz, proszę co kupić u biednego Gdalka!