jakby im pilno było wyśpiewać swoję pieśń i przed północą umilknąć. Na drodze, pod rozłożystemi wierzbami, było zupełnie czarno: po szerokich polach mały wiatr szumiał cicho i monotonnie. U stodoły, która tuż za bramą ciągnęła się niskim cieniem, stała wysmukła i nieruchoma topola. Żyd przyszedł do topoli, zdjął z pleców tłomok i przez chwilę szepcząc, rachował zarobek dzisiejszego wieczora. Sprzedał niemało, zarobił prawie pół rubla i był bardzo kontent. Tylko było mu zimno i jeść chciał. Nic to. Jutro ogrzeje się na słońcu i podje sobie u szynkarza w Szumnej. Przestał rachować i spojrzał na gwiazdy. Pod nieruchomą topolą, ramiona wzniósł w górę i mówił wieczorną modlitwę.
— Dziękuję Ci, Panie świata, żeś naród mój wybrał pomiędzy wszystkiemi narody.
Kaszel nim wstrząsnął; pod koszulą z wielkiemi dziurami, po ciele wychudłem i ciemnem przebiegły dreszcze.
— Dziękuję Ci, Panie świata, że stworzyłeś mnie tak, jak sam chciałeś!
W kilka minut potem leżał nawznak, z głową na tłomoku, z rękami opadłemi na mokrą trawę. Zdaleka, z pola, dochodziło gwizdanie Stefana, który stróżował znowu nad kartoflami i grochem. W czarnej ciemności wierzbowej alei, zatętniały kopyta konia, na którym
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Kramarz.djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.