i Lipcu, pociemniałą, zieleń usiewają gęsto kielichy powojów, podobne z dala do białych i fioletowych gwiazd.
Gdybym puściła wodze wspomnieniom mym i uczuciu przywiązania do miejsc owych, długo i wiele opisywać-bym mogła. Lecz jest tam jedno miejsce, szczególniéj mi ulubione. Wzgórze to u kresu ogrodu i parku, nad samym już brzegiem Niemna, wznoszące się na kilkodziesięcio-sążniową wysokość. Że urwisko tam strome i wyzębione, więc nieostrożną, lub w ciemności błądzącą stopę, od upadku strzegą zczerniałe, drewniane sztachety. Bokiem wzgórza, więc krańcem ogrodu, biegnie droga nieszeroka, bo dwie tylko osoby rzędem zmieścić się na niéj mogą, ale długa bardzo, bo mijająca dwór, ogród i brzegiem Niemna sunąca kręto, aż ku dalekiemu borowi. Każdy niemal krok, uczyniony na téj drodze, sprowadza niespodziankę oku i wyobraźni. Rozdziela ją bowiem z Niemnem cienka zasłona z drzew liściastych, które, rozstępując się, lub rozchylając gałęzie tu i owdzie, pozwalają dojrzéć to nagą, skalistą ścianę przeciwległego brzegu rzeki, to rzucony śród niéj pęk czarnych sosen, tam jeszcze polanę, zieloną jak szmaragd, z kilku pośrodku rosnącemi olchami, albo wioskę szarą, wiszącą nad stromém urwiskiem, pólko jakieś, z ciężkością pnące się po jałowym stoku wzgórza, i bielejące najzwykléj kwiatem ubogiéj gryki, niekiedy kwiecisty krąg łąki strumieniem zroszonéj,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.