Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/018

Ta strona została uwierzytelniona.

zczerniałemi portretami, ogrzewanéj ogromnym kominem, którego wnętrze wyglądało, jak przepaść, pochłonąć mogąca z pniem i koroną poćwiertowanego leśnego olbrzyma.
Gdy nareszcie ojciec mój dorósł i dojrzał, fundamenta domu dawno już były w ziemię zapadły, sufity nizko wisiały nad dębowemi posadzkami w czarne i żółte kraty, kasztany i jodły splotły się nad dachem w cieniste sklepienie, wino dzikie i podwoje opuściły przezroczyste zasłony pomiędzy oknami, a dzienném i słoneczném światłem. Taki téż był dom ten w porze mego wzrastania, obszerny, mroczny, najzwykléj napełniony milczeniem, z którém zgodnie zlewały się monotonne, albo gwałtowne szumy drzew w jesieni i zimie, które na wiosnę i w lecie, z rzadka tylko i z oddali, przerywane było głośném i radośném życiem otaczającéj dom przyrody. Można-by rzec, że bujna ta, bogata przyroda, i wnętrze stojącego śród niéj domu, tworzyły dwa odłamy, wzięte z dwóch państw odrębnych: z wiecznie odradzającéj się przyrody i z martwiejącego pod dotknięciem czasu zmiennego życia ludzi. Przyroda, wiecznie i nieustannie rodziła trawy, kwiaty, motyle i ptaki; lecz zwieszone wśrój niéj gniazdo ludzkie zniżało się, milkło, zamierało. Orły przestały w świat z niego wylatywać. Było już ono tylko wspomnieniem, śladem minionych czasów...
Do ciszy i zbyt posępnéj powagi domu naszego