zresztą, znanych mi młodych ludzi, nie wywierał na wyobraźnią moję żadnego wrażenia, ani odpowiadał obrazowi człowieka, z którym zgodziła-bym się połączyć nazawsze me istnienie. Właściwie mówiąc, obraz ten wielce był we własnym umyśle moim niejasny. Nie nosiłam w wyobraźni mojéj, na wzór innych dziewcząt, żadnego ideału, o czarnych albo modrych oczach, o nosie greckim albo rzymskim. Nie myślałam o tém, czy przyszły towarzysz mego życia artystą ma być, hreczkosiejem, poetą lub uczonym. Zdawało mi się tylko, że powinien koniecznie kochać to, com ja kochała, i dążyć do tego, do czego ja w życiu dążyć umyśliłam; że powinien był posiadać dość wiedzy, szlachetności i energii, aby dopomódz mi do stania się doskonalszą, niż byłam, i zdobycia stanowiska takiego, ażebym znaleść w niém mogła pole do pracowitego i użytecznego działania. Oto było wszystko, co myślałam kiedykolwiek o mym przyszłym. Że człowieka takiego kochać-bym mogła ogromnie, a w miłości téj znajdować i dawać również ogromne szczęście, czułam to także, ale nie myślałam o tém i nie marzyłam. Myśl o miłości wywierała na mnie zawsze wrażenie nieokreślonéj trwogi: można-by rzec, iż od czasu, w którym dowiedziałam się o dziejach mojéj matki, miałam uczucie to w ciągłém podejrzeniu.
∗
∗ ∗ |