Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/028

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie uwierzysz, kochana moja Klementyno, jak byłam szczęśliwą i wesołą, wracając do domu z owéj długiéj podróży.
Rodzinne miejsce moje wydało mi się, po całoroczném rozłączeniu z niém, najpiękniejszém miejscem pod słońcem. Śmiejąc się i wyśpiewując arye oper, słyszanych niedawno w stolicach, obiegałam wszystkie kąty domu, w ogrodzie witałam się z każdą ścieżką, z każdém niemal drzewem, stawałam nad parowami i nadstawiałam ucha, słuchając, czy na dnie przepaści tych, przez czas mojéj nieobecności, nie umilkła jedna ze srebrnych pieśni wody, lub nie przepadło jedno ze smutnych westchnień wiatru? Aż nakoniec zawiesiłam na ramię koszyk i pobiegłam do lasu.
Miałam wtedy lat 19, głowę wrzącą myślami, obrazami, urywkami poezyi, zwrotkami pieśni, pierś gotową zawsze do wybuchnięcia łzami zapału lub śmiechem radości.
Było to w Czerwcu. Na ścianach domu, wpośród gęstéj zieleni, wisiały już śnieżne kielichy powojów.
Dowiész się, gdy przeczytasz parę dalszych stronic, dlaczego dzień ten, więcéj niż każdy inny w mém życiu, przedstawia się méj pamięci wiernie i dokładnie, aż do najdrobniejszych szczegółów.
Pamiętam to nawet, że miałam na sobie białą suknią, i że, idąc, zrywałam po obu stronach drogi dzikie kwiaty, z pomiędzy traw wyrastające i, nie prze-