Pochyliłam się nad nią i, ujmując jéj rękę, chciałam pocałować ją w zmarszczone, białemi włosami przykryte, czoło. Lecz nagle uczułam na ramieniu lekkie dotknięcie czyjéjś dłoni. Podniosłam głowę.
— Pani zapewne nie wié — szepnął nieznajomy — że choroba ta udzielić się może tym, co zbliżają się do niéj zbyt nieostrożnie.
Jakkolwiek smutno mi było, uśmiechnęłam się.
— Wiem o tém — odpowiedziałam — ale cóż ztąd?
Za całą odpowiedź, nieznajomy oddał mi ukłon, mający jakby oznaczać, że spełnił swą powinność, ostrzegając mię, i że nic więcéj nad to uczynić nie miał prawa.
Praxeda jęknęła znowu. Zmarszczone powieki jéj opadły na omdlałe źrenice. Zdawało mi się, że leżała niedość wygodnie. Ostrożnie więc podniosłam w ramionach, wyschłe od starości, sztywne od choroby, jéj ciało, złożyłam je znowu na lepiéj usłanych poduszkach i szepnęłam jéj do ucha kilka wyrazów uspokojenia i nadziei. Potém zwróciłam się do nieznajomego i rzekłam:
— Powiedziano mi, że jesteś pan lekarzem. Pomoc moja będzie panu zapewne użyteczną. Co mam czynić?
Teraz, nietylko już nie patrzył na mnie, ale
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/034
Ta strona została uwierzytelniona.