nie odpowiedział mi nawet zaraz. Z wyrazem skupionéj uwagi na twarzy, badać począł, z pomocą małego termometru, stopień ciepła, jakiego dosięgnęło ciało choréj. Ukończywszy dopiero czynność tę, zwrócił się ku mnie i, odpowiadając na pytanie moje, rzekł.
— Racz pani wlać w usta choréj łyżkę tego lekarstwa, ja tymczasem ostudzę zioła.
Wskazał mi flaszkę z lekarstwem, stojącą obok sporego pudełka, napełnionego narzędziami i przyborami lekarskiemi, sam zaś zbliżył się do ognia, palącego się na kominie, i z prostego glinianego garnka przelewać zaczął do szklanki kipiące zioła. Posiadając w domu ku użytkowi domowników i włościan sporą apteczkę, znałam się trochę na lekarstwach i sposobie udzielania ich chorym. Na cichą prośbę moję, ściśnięte kurczowo usta choréj otworzyły się wnet dla przyjęcia zbawczego płynu. Kiedy wyprostowałam się i twarz ku izbie zwróciłam, nieznajomy zajętym był jeszcze przyrządzaniem ziół.
Teraz, gdy stał w świetle ogniska, po raz piérwszy zobaczyłam, że był to bardzo młody człowiek. Nie mógł miéć więcéj nad lat 24.
Podał mi szklankę z napojem.
— Teraz — rzekł — uczyń pani tak, aby chora wypiła zwolna całą tę dozę, ja zaś zajmę się przyrządzeniem innych jeszcze środków.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/035
Ta strona została uwierzytelniona.