Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/037

Ta strona została uwierzytelniona.

niem. Na widok ten nie przyszło mi na myśl zawstydzić się, ani jemu dyskretnie odwrócić oczy. Brutalność nędz fizycznych znikła nam z oczu, wobec powagi pełnionego obowiązku. Można-by powiedziéć, że połączonemi ramionami naszemi odpychaliśmy nadchodzącą śmierć. Czułam, że, nieznani sobie przed chwilą, łączyliśmy się coraz ściśléj we wspólném uczuciu litości.
Trwało tak kilka godzin. Słońce stoczyło się na tę stronę nieba, ku któréj zwrócone były okna domowstwa. Czerwone chusty, okrywające szyby, zapałały, jak szkarłatne płomienie, po ścianach i podłodze izby rozesłały się jaskrawe łuny.
Chora usnęła, oddech jéj stał się łatwym i równym, po czole uspokojoném spłynęły obfite strumienie potu.
Młody lekarz pochylił się nad łożem, wsłuchał się w oddech, wpatrzył się w rysy choréj i rzekł z cicha:
— Uratowana!
Być może, iż było to złudzenie optyczne, sprawione przez bogactwo świateł, które obejmowały schyloną jego głowę; ale mnie się zdawało, że twarz jego okrył w téj chwili wyraz wielkiéj, zamyślonéj nieco, radości, a na-pół spuszczone oczy posiadały blask ponętny i zarazem słodki. Zwyciężył śmierć.
Co do mnie, odetchnęłam z głębi piersi. Gdyby pora i miejsce były po temu, zaśpiewała-bym była pełną piersią hymn rozgłośny na cześć nauki i jéj