Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/038

Ta strona została uwierzytelniona.

pracowników; ale, że możność tajenia silnie uczutych wrażeń nie leżała nigdy w méj naturze, podeszłam szybko do nieznanego przyjaciela mego i wyciągnęłam ku niemu otwartą rękę. Uścisnął ją szczerze, silnie, po męzku i po bratersku, i przez chwilę zatrzymał w swojéj dłoni.
— Dziękuję pani — rzekł przyciszonym głosem i z wracającą mu widocznie nieśmiałością, którą spostrzegłam była przy piérwszém na niego spojrzeniu, lecz która potém, w czasie krzątania się wspólnego, około choréj, znikła.
— Za co mi pan dziękuje? — zapytałam, w szczególny jakiś sposób wzruszona.
— Za to — rzekł głośniéj nieco i śmieléj, — że u wstępu na drogę życia i pracy spotkałem kobietę dobrą i dzielną.
Nie odpowiedziałam nic, ale krótkie te słowa sprawiły mi wrażenie wcale inne, niż to, którego doświadczałam, ilekroć który ze spotykanych dotąd młodych ludzi wyrzekł do mnie jeden z banalnych komplementów, sławiących wdzięki me i talenta. Słysząc komplementa podobne, miewałam zawsze ochotę rozśmiać się, albo coprędzéj uciec; teraz uczułam, że twarz moja oblewała się płomieniem i przez chwilę, jak przykuta do miejsca, stałam w nieprzezwyciężonéj bezwładności.
Marta i Julisia nieśmiało zajrzały do izby. Zawołałam je z cicha, a młody lekarz, zaleciwszy im