Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/042

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie ma ich! — zawołał — poszli zapewne szukać pięknych widoków, albo rozmawiać we wsi z włościanami. Tém lepiéj!
Ostatni wykrzyknik ten wydarł mu się z ust mimo woli.
Dźwięczało w nim dziecinne prawie uradowanie. Poskoczył i złożył pod wierzbami dość ciężkie swe lekarskie pudło, które dotąd niósł pod ramieniem. Spostrzegłam była wprzódy, iż było ono oprawne w ciemną skórę i miało na wierzchu złoconą cyfrę A. S. Nie zapytał mnie wcale, czy pozwalam mu iść daléj ze sobą. Formy towarzyskie były mu snadź mało znane, albo téż w téj chwili na myśl mu nie przychodziły. Nie raziło mnie to wcale. Byłam także oryginałem, dziewczyną dziko wyhodowaną w starym, mrocznym, samotnym domu ideologa i mizantropa, jak zwano ojca mego.
— Tak, pani; — zaczął w sposób taki, jakby rozmowa nasza wcale przerwaną nie była, — mam zamiar osiąść w jednym z najustronniejszych, najbardziéj zapadłych kątów naszego kraju.
Tu wymienił mi nazwę okolicy, w samém sercu Polesia położonéj. Nie słyszałam o niéj nigdy, żaden atlas geograficzny nic o niéj nie wiedział.
— Przed rokiem niespełna skończyłem nauki medyczne, czas ten przeszedł mi w wielkiém mieście. Myślałem z razu, że tam będę już żył daléj, ale prze-